Sunday 12 August 2012

Life is a beach.. and gun shots / Życie to plaża.. I strzały z broni palnej

How many newcastle students (+1 glasgow) can you fit in Barbados?
Accra Beach, Barbados

 *last entry. in both polish and english*
 *ostatni wpis. po polsku i angielsku. po polsku na dole strony*

Life is a beach.. and gun shots.
 

I'm writing this post rather reluctantly because of two reasons. I'm back in England now, which means I should probably start doing a bit more with my life than just chilling and writing blog entries, but also.. once I'm done with this post – that's it. My blogging, my journey, my elective will be officially over.

Barbados has been once again a completely different island experience for me! Very touristy, with lots of immaculate white sand beaches and the bluest of blue waters (imagine a typical Carribbean postcard). Luckily this time I didn't have to do make any plans as to what to do on the island, as there was a group of medics from Newcastle already there – and they planned it for us!

Due to planes in the Caribbean acting a little more like taxis (a little less like planes, and stopping at every single island..) my flight to Barbados got delayed by a few hours. Eventually we arrived to our area of the island – Christchurch where we managed to have a few cheeky mango margaritas before heading to bed.

Next day we got taken to much promised beach with jetties, water trampolines and other beach sport areas. It shouldn't be a surprise when I say my inner child was well and truly happy! Jumps, climbs, beach volleyball (ie all things that maximise fun and minimise my hair getting wet) make me a one happy person. It was lovely to have a re-union with some friends that I last saw in St Vincent or Newcastle. Truly tired – that was day one in Barbados.

Day two wasn't all fun and games to start off with. Stupid tropical storm /hurricane called Ernesto decided to blow into Barbados causing heavy rainfalls and winds, so we had to stay at home during the day. Luckily the wind and rain stopped in the late afternoon so we could leave the house (yayy!) and head to the infamous fish fry – Oistins. It's made of lots of stalls where people say all kinds of fish or seafood with provisions (potatoes, macaroni cheese etc). I must say at 25 Bajan (of Barbados) dollars, my fried Merlin was the best in terms of value and taste.

At night we transformed into Pirates and took part in one of the biggest events of the Carnival – what's called a J'ouvert or a 'foreday morning jam'. Still doesn't make sense? Well it basically is big parade from night to the morning hours, where each band follows a truck that plays music, people get covered in mud/paint/melted chocolate and are given alcohol and breakfast with the price of the ticket. Very out of ordinary for me – but soo much fun. Must say, it felt really weird people 'waving us off' at 1am to then loads of people greeting us in at 7am in the morning in the streets when the sun is already up. I felt like I accomplished something comparable to a great north run.. and so what if I didn't.

Our group 'soca bucaneers' at J'ouvert
Next few days were spent either absorbing the Bajan sun or sleeping and chilling. As it was a weekend I went to catholic church where to my surprise I met a polish priest and a polish nun! They were with the missions, as there is a deficit of priests in the Carribean. That was the first mass I went to that also had an overhead projector for random films and youtube videos during and after the mass. God bless father Andy and sister Bogumila who also invited me for a coffee after mass!

Accra beach hotel. chilling (and watching 100m men final)
And.. drawing to the close.. Monday was the day of.. Great Kadooment which is the ending of the carnival season with a very colourful parade similar to J'ouvert but without the mud, and during the day. To be part of the band and have costumes for the event cost around 400US dollars, so we decided to just sit on the streets and observe the parade. And well, there was lots to see – especially if you're a boy. Sitting down and just observing wasn't enough though so we started following the bands, all sharing laugh and giggles (and a few beers), wining away to the music.. when we heard to gun shots being fired, smelt the gun powder and suddenly it all felt like it was slow motion.. people were running away to their trucks and off the streets, and so did we. It's a shame it happened, and it's a shame we didn't see the parade till the end – but as they say better be safe and sorry. We might have been at the wrong place in the wrong time but we took a joint decision to go home.

   
watching the parade from the rooftop
and there were things to watch..
And in was the time for final goodbyes, my first ever lonely long-haul flight home, a long journey to Newcastle (albeit very funny and full of lovely people: big up to the Lincoln boys who shared their 'Wednesday Champagne' tradition with me on a train).

a lonely sunrise

Should I try and sum up my two months in the Caribbean? Impossible.. All I know is I have less money, more memories, more appreciation of UK healthcare system, more rum, more pictures. I am even more eager to travel! I'm thinking Asia next.. but I have developed this long-hate relationship with the Caribbean.. and I know I'm coming back..

Thanks for reading, see you in person!!


London on my return!

Życie to plaża.. I strzały z broni palnej

Ten wpis piszę niechętnie przynajmniej z dwóch powodów. Już jestem w Anglii, co oznacza, że powinnam zacząć coś robić ze swoim życiem, coś więcej niż tylko odpoczywać I wpisywać notatki na blogu, ale również oznacza to, że w chwili kiedy skończę pisać ten wpis – już będzie po wszystkim. Po moim blogowaniu, po moich podróżach, moja praktyki zagraniczne oficjalnie już będą zakończone.

Barbados okazał się zupełnie inną wyspą od St Vincent I od Trynidadu a co za tym się wiąże był dla mnie nowy doświadczeniem. Był nastawiony na turystykę, z nieskalanymi białymi piaskami I najbardziej niebieskim z morzów (wyobraźcie sobie typową Karaibską pocztówkę). Na szczęście na Barbadosie planów co to zwiedzania robić nie musiałam, jako, że grupa moich znjaomych z Newcastle już tam była – wszystko dla nas zaplanowali!

Samoloty na karaibach zachowują się bardziej jak taksówki, a mniej jak samoloty – zatrzymują się na każdej małej wyspie zanim dotrą do celu. Z tego powodu mój lot na Barbados opóźnił się o kilka godzin, ale dotarliśmy tam późnym wieczorem, gdzie był zdążyłam jedynie wypić parę koktajlów alkoholowych przed snem I już był czas na sen.

Następnego dnia zaostaliśmy zabrani na wcześniej obiecaną 'sportową' plażę, z podestami do skaknia, wodnymi trampolinami, kortami do grania w piłkę siatkową itp. Nie będzie to chyba zaskoczeniem, kiedy powiem, że obudziło się we mnie dziecko I byłam szczęśliwa. Skakanie, wspinanie się, siatkówka plażowa (czyli wszystko z największą ilością zabawy przy najmniejszej ilości zmoczonych przeze mnie włosów) to to co tygryski (czytaj winia) lubią najbardziej.
Świetnie było znów spotkać się ze znajomymi, których ostatnio widziałam albo w St Vincent, albo w Newcastle. Na pozytywnym zmęczeniu - tak minął w Barbados dzień pierwszy.

Dzień drugi zaczął się mizernie. Głupi huragan tropikalny o imieniu Ernesto zdecydował się wiać właśnie w stronę Barbados powodując ciężkie opady deszczu I wichury, więc musieliśmy zostać w domu w ciągu dnia. Na szczęście wiatr I deszcz ustał późnym popołudniem więc mogliśmy opuścić mieszkanie (hip hip hurra). Udaliśmy się na słynny market rybny w Oistins, gdzie smażą rybki z dodtakiem ziemniaczków, makaranu I innych przed oczami ludzi. Za 25 barbadoskich dollarów mój smażony marlin (ryba żaglicowata) był niepokonany w kwestii I smaku I pieniędzy!

W nocy przeobraziliśmy się w piratów podczas jednego z większych wydarzeń tamtejeszego karbawału – J'overt również znany jako 'foreday morning jam'. Czy dalej to nic dla was nie znaczy? W skrócie jest to wielka parada nocna aż do godzin porannych, gdzie podąża się za ciężarówką z muzyką, ludzie zazwyczaj zostają pokryci błotem/farbą/roztopioną czekoladą a w cenie biletu dostaje się też alkohol I porannne śniadanie na skończenie imprezy. Coś zupełnie nieznanego mi wcześniej, ale jest coś w tym szaleństwie jest!! Muszę przyznać, że dziwnie się czułam, kiedy ludzie przychodzili w nocy o 1 I rano o 7 aby nas zobaczyć I bić nam brawo. Czułam się co najmniej jakbym przebiegła półmaraton, a nie przeszła 3.5km w nocy na wielkiej ulicznej imprezie..

Następne parę dni spędziliśmy na rozkoszowaniu się barbadoskim słońcem, albo na spaniu czy też słodkim 'nic-nierobieniu'. Z racji niedzili wybrałam się do kościoła, gdzie ku mojemu zdziwieniu spotkałam polskiego wikarego I polską siostrę zakonną (urszulankę). Byli tam na misjach, z powodu niedoboru duchowieństwa na karaibach. To również była pierwsza msza, na której byłam, podczas której ksiądz używał rzutnika do pokazywania filmików z youtuba I innych! Szczęść Boże za gościnę I kawę do księdza Andrzeja (Andy'ego) I siostry Bogumiły!

Church with a polish priest and youtube videos
I zmierzając ku końcowi.. poniedziałek to dzień wielkiej kulminacji karnawału – tzw Great Kadooment. Polega on na podobnej paradzie ludzi jak podczas piątkowego J'overt, tyle że bez błota I w multikolorowych karnawałowych przebraniach. Koszt udziału w takiej paradzie łącznie z kostuimem to niestety około 400dollarów amerykańskich.. więc my oglądaliśmy ten pochód z chodników ulic – a było co oglądać (szczególnie dla chłopców). Po jakimś czasie obserwowanie ludzi nam się znudziło I postanowiliśmy dołączyć się do tyłów tańczących zespołów. Podążaliśmy w rytm karaibskiej muzyki, popijaliśmy piwo, śmialiśmy się I cieszyliśmy się dniem.. kiedy to usłyszeliśmy wystrzał z broni palnej, poczuliśmy unoszący się w powietrzy zapach nabojów I nagle wszystko jakby działo się na na zwolnionych obrotach. Ludzie uciekali z miejsca wystrzału do swoich ciężarówek I zdala od ulicy, tak więc I my zaczęliśmy biec. Szkoda, że ktoś tak popsuł imprezę I szkoda, że nie zobaczyliśmy wielkiej kuliminacji parady – ale lepiej dmuchać na zimne. Możliwe, że byliśmy w złym miejscu o złej porze, ale na szczęście nikomu nic się nie stało I lepiej było po prostu wrócić bezpiecznie do domu.

carnival!!
 
I tak przyszedł czas na ostatnie pożegnania, mój pierwszy w życiu tak długi I samotny lot do domu, długą podróż pociągową z Londynu do Newcastle (podróż co prawda długa, ale bardzo zabawna I pełna fajnych ludzi po drodze. Pozdrawiam chłopców z Lincoln, którzy podzielili się ze mną ich tradycją “szampańskiej środy' w pociągu)

Czy powinnam teraz podusmować moje dwa miesiące na karaibach? Myślę, że jest to niemożliwe.. Mogę jedynie napisać, że mam teraz zdecydowanie mniej pieniędzy, ale więcej wspomnień, bardziej szanuję angielską służbę zdrowia, wypiłam dużo rumu I mam mnóstwo zdjęć! Nie mogę się doczekać, by więcej podróżować! Myślę teraz o Azji.. ale wiem, że pomiędzy mną a karaibami jest taka nietypowa więź ubóstwiania I nienawiści.. na zasadzie 'kto się czubi ten się lubi'.. I już wiem, że kiedyś tam wrócę.


I will miss cheeze stiks and coconuts M&Ms!

Tymczasem, dziękuję za czytanie I do zobaczenia twarzą w twarz!! :)

Byeee (from the bottom of the carnival truck!) paaaaa!

Friday 3 August 2012

Incredible last days in Trinidad / Niesamowite ostatnie dni w Tryniadzie

Liam, James, me, Jonny, Arthur

Afternoon tea with a view
 *entry in both polish and english. polish at the bottom*
 *wpis po polsku in angielsku. wersja po polsku na dole strony*


Bye Trinidad

Friday afternoon saw me venturing to Paediatric A&E for the last time, and oh it was emotional! One of the last patients I saw, was McKenzie, an 8 year old girl, who needed a referral to the surgery team for her hernia. I took the time to take history, examination, write the appropriate forms and was really surprised to hear that she wanted to become a paediatrician when she is older. McKenzie's mum took a picture of us two ' to remind her in the future of the kind of doctor she wants to become'. Aww, Unfortunately my picture was on my mobile, so no upload here.
By the end of the day I got treated to free lunch bought by the team of doctors and got lots of pictures taken with the nurses and doctors in the department. Great place!

With great nurses


With the part of the team of doctors

 
After all the goodbyes, we had the weekend to explore the rest of Trinidad. We were very lucky to have Kristian – a local Trini friend on board – who was keen to take us to places in his car! We also got 2 new additions from England- Helen, one of the boys girlfriend, and Celia, a lovely Peninsula medic.



On our way to the end of the road
So Saturday saw us venturing to where the road ended (literally), trekking through jungle, rivers, and lakes to reach some stunning waterfalls called 3 pools! All we could take on the trek was ourselves so you just have to believe me when I say it was gorgeous! Completely unknown to tourists
I was truly In my element. Climbing logs, jumping of a 6 metre rock into the waterfall pool, sliding down natural water slides – one of my favourite days so far!!
on our way back Kristian decided to take us to the top of the hill so we could catch the sunset over the island. I got to sit in the back of his friend pick up truck (a dream come true...) and enjoy the views on the way. They say a picture says thousand words.. but in that case I don't think it quite does the views justice!

Charlie's Angels
Boyband..
Sunday was a great liming (chilling) day with our last ever beach trip to tan, jump over waves and the last shark and bake.


Zoya, Celia, me. Last day on the beach

The 3 weeks in Trinidad have gone wayy to fast, but I have learnt an ample amount of things:
  • That Trinidad might be a Caribbean island but actually should be (an was once) part of South America
  • That no one parties as much and wines as good as the trinis
  • That no matter how many people we have in the car I can fit on top of people / in the boot.


I can  fit and even mulitask in the boot!
Bye Trinidad, and hello Barbados! Ready for the carnival that starts tomorrow!! (Hoping I'll catch a glimpse of Rihanna!)


Sunset over Trinidad

Do zaś Trynidad!


W piątek rano stawiłam się na pogotowiu dziecięcym po raz ostatnim I było co najmniej.. emocjonalnie! Jedna z ostatnich moich pacjentek, 8-letnia McKenzie przyszła z mamą w sprawie przepukliny. Po wywiadzie, zbadaniu jej I skierowaniu do chirurga dziecięcego byłam zaskoczona, kiedy mała powiedziała, że pragnie zostać w przyszłości lekarzem pediatrą. Byłam jeszcze bardziej zaskoczona, kiedy jej mama poprosiła mnie o zdjęcie z małą McKenzie, aby za każdym razem kiedy się na nie popatrzy przypominało jej o mnie, o mojej osobowości lekarskiej, którą kiedyś chciała by mieć. Zrobiło mi się bardzo miło :) niestety zdjęcie było wykonane naszymi telefonami komórkowymi, więc musicie mi uwierzyć na słowo, że tak było!
Pod koniec dnia lekarze z pogotowia kupili mi obiad na pożegnanie (zrobiło mi się jeszcze milej) I mieliśmy też małą sesję zdjęciową z pielęgniarkami I lekarzami. Co za miejsce!


Po tym emocjonalnym pozegnaniu pozostał mi jeszcze weekend, aby zobaczyć to co nieodkryte przeze mnie w Trynidadzie. Ku naszemu szczęściu, nasz znajomy z Trynidadu – Kristian – chętnie zaoferował się, aby zabrać nas do pary miejsc. Oprócz Kristiana dołączyły do nas dwie osoby – Helen, dziewczyna jednego z chłopców z Anglii I Celia – studentka medycyny z Anglii.


Thanking Kristian for all the help

Tak więc w sobotę wybraliśmy się w wycieczkę do końca.. drogi - dosłownie. Po skończeniu się asfaltu przywitała nas dżungla – najgęstsza jaką widziałam do tej pory. Przedzieraliśmy się przez tę tropikalną roślinność, przez rzeki I strumienie, małe jeziorka aby dotrzeć do przepięknych wodospadów, które nazywały się “3 pools”. I kiedy mówię o przepływaniu strumieni – mam dokładnie to na myśli.. jedyne co mogliśmy zabrać to nas samych, więc nie mam stamtąd żadnych zdjęć – musicie znów uwierzyć mi na słowo! Wodospady znane jedynie lokalnej ludności okazały się cudne. Czułam się tam jak ryba w wodzie. W końcu miałam cały dzień na wspinanie się – po drzewach, kamieniach. Skakałam z głazu 6 metrów ponad powierzchnią tafli wody (tato – nic mi nie jest) a w drodze do domu zjeżdzałam z naturalnie wyrzeźbionych w skałach zjeżdzalni, prosto do rzeki. Jednogłośnie, jeden z moich ulubionych dni w te wakacje!

Po drodze do domu Kristian postanowił zabrać nas na szczyt góry, która króluje nad stolicą Trynidadu, aby zobaczyć zachód słońca nad wsypą. Jako, że góra była stroma I auto Kristiana nie mogło wytrzymać zbyt wielkiego obciążenia, zostałam wpakowana na dekę auta (pick-up) jego kolegi. Spełniło się moje marzenie, zawsze chciałam jechać z tyłu pick-upu I podziwiać widoki.

Mówi się, że zdjęcie oddaje tysiąc słów, ale tutaj niekoniecznie się zgodzę. Te widoki trzeba po prostu zobaczyć na własne oczy!



Niedziela to był dla nas dzień zasłużonego odpoczynku. Wybraliśmy się po raz ostatni na plażę, co by się opalić, poskakać przez morskie fale I zjeść ostatniego już rekina na plaży.



I tak, 3 tygodnie w Trynidadzie dobiegły końca, a (poza szpitalem) nauczyłam się naprawdę sporo:

  • Trynidad może I jest uznawany za wyspę Karaibską, ale tak naprawdę powinien być (a kiedyś nawet był) częścią Ameryki Południowej
  • Nikt nie imprezuje I nie tańczy tak dobrze, jak lokalna ludność
  • Nie ważne ile osób jest już w samochodzie – Winia zawsze się zmieści na kolanach albo w bagażniku




Tak więc 'papa' Trynidadzie I.. witaj Barbados! Karnawał zaczyna się jutro – nie mogę się doczekać. Oh I mam nadzieję, że uda mi się zobaczyć przebywającą teraz na wyspie Rihannę!



Byee Trinidad!


Newcastle Trinidad crew 2k12

Thursday 26 July 2012

Little things in life / Małe ważne rzeczy

! this is a medical post and may contain upsetting stories. in both polish and english

Little things in life

Yesterday I decided that this note was meant to be an overly enthusiastic account of my work in hospital. Full of stories of me bonding with patients, successful cannulas (even on kids!) and joint decision making between myself, patients and my senior doctors. That was until 10.25am this morning..

I was on adult A&E and there wasn’t much to do. So I stuck my head in to the resuscitation room to find a 75 year old woman just brought in by an ambulance. As I was about to leave the room I heard a doctor shout
“Hey, put on the gloves and carry on with the compressions”.
So I did. The doctor had already managed to break the ribs so I still remember the sound and feel of crackling underneath my hands. 15 mins later, we were all exhausted. Time of death 10.40am.
Well that definitely put a stop to my “happy Thursday”.
That was my second ever CPR in which I actively assisted. 2nd unsuccessful. I think I dealt with it better, with less emotions, but it still makes me appreciate how fragile human life really is.

Nevertheless medicine is not only about the downs, its ups too.  Let me leave you with this hopefully heart-warming story:
During a ward round in adult A&E I suddenly felt someone squeezing my hand. It was a 60year old woman, who started to tell me a story. I almost wanted to carry on walking since I couldn’t even understand half of what she said. But I tried to listen and she told me she likes to “tidy” twice a day but she needs help with the tidying. I was going to compliment the woman on being a tidy person to realize she meant washing herself. She held my hand to ask for help, as she was too frail and quiet to tell anyone else. I managed to find a nurse to do it, although it was “post a wash round".  The woman got washed and couldn’t stop thanking me for listening to her and arranging it.
So, I might have not saved a life, but I realise it’s the little things in life that count..

Małe ważne rzeczy
Wczoraj postanowiłam, że dzisiejszy wpis będzie charyzmatycznym i zabawnym wpisem o mojej pracy w szpitalu. Pełnym opowieści o zaznajomieniu się z pacjentami, o wenflonach, które udaje mi się zakładac(nawet u dzieci!) i o decyzjach, które podejmuje wraz z pacjentami i przełożonymi lekarzami.
Tak miało byc, aż do 10.25 dziś rano.

Dzisiaj byłam na pogotowiu dla dorosłych, ale niewiele się działo. Przez szparę w drzwiach wetknęłąm swoją głowę do pokoju w której przeprowadza się resuscytację krążeniowo-oodechową. Była tam 75 letnia kobieta, właśnie przywieziona przez karetkę. Już miałam wyjśc z pokoju, kiedy lekarz krzyknął do mnie:
- Hej, włóż rękawiczki i kontynuuj uściski.
Tak więc zrobiłam. Ów lekarz musiał już wcześniej złamac kobiecie żebra, więc dalej pamiętam odgłosy  i samą kruchliwośc żeber pod moimi dłońmi. Po 15 minutach wszyscy byliśmy wycieńczeni. Czas śmierci – 10.40.
Tak więc, to stanowczo przekreśliło ideę mojego ‘wesołego’ czwartku.
To była moja druga pierwsza pomoc w szpitalu, w której aktywnie uczestniczyłam. Druga zakończona niepowodzeniem. Tym razem, myślę, że podeszłam do tego lepiej, mniej emocjonalnie, ale dalej napawa mnie to refleksją nad kruchością życia ludzkiego.

Mimo wszystko – medycyna to nie tylko niepowodzenia, to także wesołe chwile. Pozwólcie, że pozostawię was z tą historią, która mam nadzieję was rozpogodzi.
Podczas obchodu na pogotowiu nagle poczułam, że ktoś ściska mi dłoń. Była to około 60-letnia kobieta, która zaczęła do mnie mówic. Już miałam odejśc i podążyc za lekarką (tymbardziej, że nie mogłam zrozumiec połowy tego, co chciała mi powiedziec), kiedy zaczęłam słuchac uważniej. Kobieta mówiła, że lubi „oporządzac się/sprzątac” dwa razy dziennie, ale potrzebuje pomocy. Prawie sprawiłam kobiecie komplement, że dobrze byc czystym człowiekiem, kiedy zorientowałam się jej chodzi o mycie siebie samej! Ściskała moją rękę żeby prosic o pomoc, ponieważ była zbyt słaba i cicha aby usłyszał ją ktokolwiek inny. Udało mi się znaleźc pielęgniarkę, która pomimo że skończyła już poranne mycie ludzi, zgodziła się przyjśc do kobiety. Została ona umyta i była bardzo wdzięczna, że jej wysłuchałam i przyniosłam pomoc.
Dziś, może nie uratowałam komuś życia, ale wiem, że co w życiu jest ważne, jest często bardzo małe

Tuesday 17 July 2012

A little and often / Mniej i częściej

Brian Lara promenade
Auditorium
 
Woodford Square
 
A little and often..

So I have recently been told by a member of my family that I should write my blog the way I have my food: a little and often. Apparently shorter entries are more user-friendly, so by special request a short and hopefully sweet update on my past two days.

The other 3 boys we're here with left for a few days in Tobago, so it is just me and James for now. James coming back from Vancouver thought we were going hit the beach hard – only to realise it's not actually that close to a beach. So we settled for seeing sights after hospital every day. After a thorough Lonely Planet read we were ready. We walked through town's busy streets passing by people, arts and beautiful buildings. It is truly an eclectic mix of cultures and styles. We also thought we would go to places which Lonely Planet did not mention or did not recommend (because we might know better). All I can say is: never go to Victoria Square or the corner of George and Dunkan Street, but even if you do you will probably get turned back by a local policeman. Literally within two blocks of streets the buzzing friendly town turns into a dodgy, poor and violent area. For obvious reasons I have no pictures from that part of town..


Old fire station
Red house - old parliament

To redirect our thoughts we decided to head to the National Museum and Art Gallery. One interesting fact we have learnt is that Trinidad's got one of the biggest asphalt's supplies in the world. Why would you wanna be on Sydney Harbour Bridge if you can be in the country which provided the tarmac for the road on it?
As James summed it up :“I have never felt so cultured”. The museum was also air-conditioned and free – always good with me.
Interactive display



Famous sportsmen of T&T


After such a tiring day a visit to a local chain coffee Rituals (Starbucks wannabe) was in order. There we learnt one more thing. Their 'wild berry boost' smoothie will not rejuvanate you. It could actually kill you with its sugar content. Always follow by insulin.


Art..

Old library building
 
Mniej I częściej

Tak więc ostatnio jeden członek mojej rodziny poradził mi, abym pisała mój blog w taki sposób w jaki powinno się jeść: mniej I częściej. Podobno krótsze wpisy są bardziej przyjazne dla czytelnika, tak więc specjalnie dla moich czytelników: krócej I zwięźlej!

Trójka chłopców, z którymi tu jestem wyjechała na parę dni do Tobago, więc jestem tu tylko ja I James. Jako, że James właśnie przyleciał z Vancouver, myślał, że będziemy godzinami wylegiwać się na plaży. Szybko jednak zorientował się, że plaż blisko aż tak nie ma. Postanowiliśmy więc być turystami I po szpitalu zwiedzać stolicę. Po uprzednim zaznajomieniu się z przewodnikiem (Lonely Planet) byliśmy gotowi. Przechodząc przez tętniące życiem ulice mijaliśmy uliczną sztukę, ludzi, wspaniałe budynki. Jest to naprawdę niesamowita eklektyczna mieszanka stylów I kultur. W czasie drogi zdecydowaliśmy również odwiedzić miejsca, których przewodnik albo nie wspomniał, albo nie doradzał (ponieważ kto wie, może my wiemy lepiej?!) Jedyne co mogę powiedzieć: NIGDY nie wybierajcie się do Victoria Square czy na róg ulicy George'a I Dunkana. A nawet jeśli tam pójdziecie, pan policjant w trosce o wasze bezpieczeństwo was pewnie zawróci. Co za miasto.. gdzie granica pomiędzy bezpieczeństwem a biedą I przemocą, to dosłownie dwie przecznice.. Z oczywistych powodów zdjęć tych dzielnic nie mam.

Aby odciągnąć nasze myśli od tego co widzieliśmy w tamtych dzielinicach wybraliśmy się do Muzeum Narodowego I Galerii Sztuki. Jeden z interesujących faktów, o jakich się dowiedzieliśmy, to że Trynidad posiada jedne z największych na świecie złoża asfaltu. I ja sobie myślę, po co wybierać się do Sydney, żeby zobaczyć most Sydney Harbour Bridge, jeśli można być w kraju, z którego pochodzi nawierzchnia drogi na tym moście!
James podsumował muzeum “jeszcze nigdy nie czułem się tak ukulturalniony”. Muzeum również było darmowe I miało klimatyzację – ogólnie dajemu mu duże 'lubię to!”

Po tak cięzkim dniu aż musieliśmy odwiedzić lokalną sieciową kawiarnię Rituals (a'la Starbucks). Tam nauczyliśmy się jeszcze jednej rzeczy. Mrożony koktlaj smoothie pt 'dziki jeżynowy boost” wcale nie dostarcza energii. Przeciwnie, ma tyle cukru, że może porządnie rozłożyć na łopatki. Najlepiej potraktować się po nim insuliną.


Too much sugar nearly killed a man

Saturday 14 July 2012

Work Hard. Play Hard / Ciężka praca popłaca

Trinidad and Tobago - 50 years of independence

my room





paediatric part of the main hospital


trini people liming (chilling) in Potr of Spain
*entry in both Polish and English. Polish at the bottom*
*Wpis po polsku i po angielsku. Po polsku na dole strony*

Work Hard. Play Hard 
The first week in Trinidad is almost over, so it’s a good time for a chunky and informative update. Unfortunately unlike in St Vincent I can’t overlook the beach and the sea whilst writing this, so apologies if my style of writing changes into less creative..
Anyhow, Monday saw me venturing into the Paediatric Emergency Department (PED) which is where I’m based for the next 3 or so weeks. I met up with my supervisor, Dr Joanne Paul and after some discussion we both agreed I would spend 3 days a week in Paediatric A&E and 2 days in adult emergency department.
Eric Williams Medical Sciences Complex (EWMSC = the hospital’s name) is one of the biggest and most advanced hospitals in the Caribbean. It is here where serious cases are often treated from the nearby islands. The team  of doctors and nurses is big and highly qualified and they have all the equipment needed to save acutely ill kids. Within 5 minutes of being in the department I was sent to practice advanced first aid for kids in the simulation area. Apart from the bread and butter of emergency medicine (swalled nails, coughs and colds) I saw some really interesting things. In medical school in England we always learn that some diseases are more common in certain ethnic groups for example sickle cell anaemia is more common in the afro-Caribbean population. It’s a blood disorder in which under certain circumstances (ie if a patient gets cold, or the oxygen concentration drops) the patient experiences a “painful crisis” and is basically in agonizing pain. Never have I thought that during my first 5 days I was going to see 2 diagnosis of this condition being made and I also saw 4 patients being admitted in to be given morphine  because they had such crisis.
Apart from that in the adult emergency department within 15 mins of being there I saw 1 gunshot wound (the bullet went in at the groin and out through the thigh) and generally quite a lot of random knife /fighting injuries. Apparently the area in which I live is safe and I should not become such victim anytime soon.
So my new accommodation is right next to the hospital and it’s basically a campus for the university students over here. There are 4 of us from Newcastle right now (myself and 3 boys) and one more boy is to come. With a single bed and no air condition is no luxury – but it does its job. We also have a basketball area and a ping pong table (so far only used by us to play beer-pong..)
As Im working way more hours than in St Vincent I haven’t had as much time to explore the place, but I had a wonder to the capital – Port of Spain. You can see in the pictures how diverse it is. Buzzing with life, full of street food, restaurants, hotels.
Port of Spain. Parliament in the background


"twin towers". getting artistic
 
History of people and colonisation


In the picture above you can read about the history of the “Trini” people.
As I mentioned before the beaches in Trinidad are not as touristy – but we have managed to visit the two top beaches here. Maracas Bay and Las Cuevas. The views on the way are absolutely stunning and the beach food – local shark is beautiful. Arthur (Newcastle friend) had 2 friends over from England for a few days, so it was fun playing beach sports with the boys!
The last but certainly not the least is Trinidad’s party scene. Trini people know how to lime (chill) and know how to party! Yesterday a local dentistry student organized a small BBQ on campus – with over 60 people here, live music, and beer-pong, and pretty much all you can burgers, hot dogs and grilled rabbit (yes, rabbits! ) the night had to start off good. We later went to meet up with girls from Leeds med school.(one of them is from Trinidad and has a house here) Turned out one girl was a long lost friend I once went to school with –Minnie! (back in Hull). The 8 of us partied to top off the week till 4am in a club called 51, which could easily be a top club in Newcastle, if not London. Courtesy of the girls we went back to theirs for the night to do some late night/early morning swimming in their pool.
In the morning the girls prepared the best ever breakfast for us! With scrambled eggs, bacon, sausages, warm bread, avocados and mangoes– I could not be happier or fuller! Partying and liming combination at its best!!

I shall probably stop here - and as I said – if this reads slightly differently to the previous entry – I blame it on the (non-sea) view…






Anglican Church

Catholic cathedral

Ciężka praca popłaca

Pierwszy tydzień w Trynidadzie już prawie za mną, więc to chyba najlepszy czas na małe podsumowanie I podzielenie się z wami informacjami. Niestety, w przeciwieństwie do St Vincent, podczas pisania blogu nie mam widoku na plaże I morze, więc z gory przepraszam jeśli mój styl pisania jest mniej twórczy..
Tak więc, w poniedziałek rano stawiłam się na pogotowiu dziecięcym, gdzie mam byc przez najbliższe 3 tygodnie. Spotkałam się z moją przełożoną lekarką – Dr Joanne Paul, z którą szybko uzgodniłam, że na pogotowiu dziecięcym będę spędzac 3 dni w tygodniu a na pogotowiu dla dorosłych pozostałe 2 dni.
Cały kompleks szpitalny nazywa się Eric Williams Medical Sciences Complex I jest jednym z największych I najnowocześniejszych szpitali na karaibach. To właśnie tutaj trafiają ciężkie przypadki z pobliskich wysp. Zespół lekarzy I pielęgniarek na moim oddziale jest duży, dobrze przeszkolony, a pondato wyposażony we wszystko co potrzebne aby uratowac dzieci w potrzebie. Nie będąc na oddziale nawet 5 minut dostałam obowiązkowe przeszkolenie w pierwszej pomocy dla dzieci. Oprócz codziennych rzeczy, które widzi się na pogotowiu (połknięte gwoździe, czy  zapalenia płuc) widziałam rzeczy naprawdę interesujące! W Anglii  na uniwersytecie uczymy się, że pewne  choroby są częstsze w niektórych grupach etnicznych. Tak jest na przykład z anemią (niedokrwistoscia) sierpowatą, która występuje częściej u rasy czarnej. Jest to choroba krwi, gdzie pewne sytuacje (np kiedy pacjentowi jest zimno, lub ogólnie przy niskich stężeniach tlenu) mogą doprowadzi  do ‘bolącego kryzysu”, co oznacza, że pacjent jest w niewyobrażalnym bólu. Nigdy nie przypuszczałam, że podczas moich pierwszych 5 dni, zobaczę 2 dzieci zdiagnozowanych na tę chorobę jak również przyjmę 4 pacjentów do szpitala na podanie morfiny z powodu kryzysu bólu.
Oprócz chorób nietypowych (dla Europy), w przeciągu 15 minut bycia na pogotowiu dla dorosłych widziałam całkiem typowy dla Trynidadu przypadek postrzelenia (nabój przeleciła na przestrzał wbijając się w pachwinę a wyleciał przez udo). Ogólnie widok pokiereszowanych przez bójki pacjentów w eskorcie policji coraz mniej mnie dziwi. Ponoc okolica,  w której ja mieszkam jest bezpieczna, więc miejmy nadzieję, że w najbliższym czasie nie zostanę tu przyjęta jako takowy pacjent..
A gdzie mieszkam? Na uczelnianym kampusie przy szpitalu, czy jak kto woli w/na akademikach! W tym momencie jest nas 4 z Newcastle (ja I 3 chłopców) ale oczekujemy jeszcze przylotu jednego chłopaka. Z małym łóżkiem I bez klimatyzacji – luksusów nie ma, ale pokój spełnia swoje funkcje. Na akademikach mamy również boisko do kosza I stół pingpongowy (z którego narazie korzystaliśmy jedynie w gramach gry pt piwo-pong..)
Ponieważ spędzam o wiele więcej godzin w szpitalu w Trynidadzie niż w St Vincent, nie mam aż tak dużo czasu aby zwiedzac okolice. Pare razy byłam w stolicy oddalonej około 10km –Port of Spain. Na zdjęciach widac  jak bardzo zróżnicowana jest stolica. Pełna życia, pełna ulicznego jedzenia, restauracji, hoteli.
Dla osób zainteresowanych historią miejsca, na zdjęciu obok jest historia lokalnej ludności.
Jak wspomniałam we wcześniejszj notatce, w Trynidadzie ni e ma wielu turystycznych plaż, niemniej jednak udało mi się odwiedzi c te dwie najbardziej polecane przez wszystkich: Maracas Bay I Las Cuevas. Wyprawa na plaże zajmuje nam trochę więcej niż w st Vincent (z 5 minut na nogach zrobiło się 30 minut samochodem) ale wyprawa jest tego warta. Widoki po drodze naprawdę zapierają dech, a specjalnośc kuchni serwowana tylko na plaży – rekin- palce lizac!
stuning coast views
Ostatnim aspektem mojej notatki będzie życie nocne w Trynidadzie. Mówi się tu, że lokalna ludnośc (Trini) wie jak się zrelaksowac (tu na relaks mowi sie “lime”) ale również wiedzą jak sie zabawic.
Wczoraj tutejszy student dentystyki zorganizował “małego” grilla przy akademikach. Mały grill składał się z ponad 60 osób, głośnej muzyki, zabawy piwo-pong I niekończących się burgerów, hot-dogów jak I królika z grilla! Po grillu zostaliśmy zaproszeni na imprezę ze studentkami medycyny z Leeds, Anglii., jako, że jedna z nich jest z Trynidadu I wie co, gdzie I jak. Jaki świat jest mały – okazało się, że jedną z nich była moja koleżanka Minnie,z którą chodziłam w Anglii do szkoły! Nasza 8 bawiła się świetnie w klubie “51” do czwartej nad ranem, na dobry koniec ciężkiego tygodnia. Warto wspomniec, ze tutejszy klub spokojnie mógłby byc najlepszym klubiem w Newcastle, a I nie powstydził by się Londynu! Dzięki uprzejmości dziewczyn, zostałyśmy zaproszone do domu dziewczyny z Trynidadu aby popływac w basenie po imprezie I porządnie się wyspac.
Tutaj aż muszę wspomniec śniadanie jakim zostaliśmy ugoszczeni – jajeczniczka, boczek (bekon), kiełbaski, mango, awokado I świeży chlebek. Znów byłam szczęśliwa.
Ten tydzień był idealną kombinacją ciężkiej pracy I relaksu :D
I tu chyba już skończę – jak mówiłam, jeśli ten wpis czyta się trochę ciężej – za brak weny winię brak widoku na morze..

With Arthur (left) and his two visitng friends from England

Las Cuevas Beach

Bay watch..


Sunday 8 July 2012

Arrived in Trinidad, shock no. 2

So another quick post just to say that after a pleasant flight I safely am in the Republic of Trinidad and Tobago. And if anyone thinks "Caribbean" is just the same all other, then is on to a shocker.
Trinidad is just so so diffeernt, I feel like a country girl that just moved in to a big city. It's big, it's loud, its got chain shops and restaurants, motorways. From the plane it looked mainly flat, with lots of tropical rainforests and swamps. And although it's an island there are hardly any touristy beaches. The capital has skyscrapers and multicultural citizens. Because it used to be a spanish and a british colony with indian input - people are just a mixture of races and looks. And because of its collonial past the food here is soo diverse! I already tried a shark - so yummy. Tomorrow is my first day in hospital working on Paediatric A&E. I've been to see the hospital yesterday - its massive. Right let's hope I will find my way again!

(Mamo, w Trynidadzie czuje sie jak dziewczyna ze wsi, ktora nagle znalazla sie na Slasku. Tyle sie dzieje, przemysl jest bardzo rozwiniety. Ludzie to mieszanka czarnoskorych/latynosow/hindusow/bialych a kultura i jedzenie sa tak samo pomieszane)

Wednesday 4 July 2012

Aye Aye Captain - Tobago Cays - Morskie Opowieści

        
our catamaran

       
the calm and blue water

passing Grenadines on the way

*this is in both Polish and English, Polish at the bottom*
*notka po Polsku i Angielsku. Po Polsku na dole strony*
 
Aye Aye Captain – Tobago Cays

Last weekend saw us doing the top 'to do thing' when in the St Vincent – sailing around the Caribbean, pretending we were pirates for a day and soaking up enormous amounts of sun on the boat.
So, 16 of us hired out 2 catamarans with 2 skippers to sail to one of the most southern of the Grenadine Islands -Tobago Cays. We divided ourselves into the crazy pirate boat (boys) and the calm, tanning boat (girls). After a short briefing from our boat captain (Captain Ken) we knew what to do and what not to do on the boat. The boat was gorgeous, had a full on living room space with a kitchen with fridge, freezer and even a stove – wish we knew, we would have brought some teabags.. anyway! (we probably had enough food packed to feed a whole village for a month tho!)
On the way we saw plenty of flying fish which are very common in this sea – a very cool sight. After 5 hours of sailing (or being slightly knocked out by the anti-sickness tablets..) we arrived to Tobago Cays. It is an archipelago consisting of 5 uninhabited islands surrounded by horseshoe coral reef and includes a turtle sanctuary. It is part of a Marine Park and provides one of the top spots for diving and snorkelling in the Caribbean, and some say – the world!

So, after a little struggle with my snorkelling equipment – into the water it was. And what a wonderful underwater world that was. Seeing 1m long turtles swimming around me, alongside with stingrays chilling at the bottom of the sea, was to date one of the most exciting experiences of my life! I would follow one turtle for a few minutes, to find out, I was just completely separated from my group – but it made me so so happy. I think the rest of the people I'm here with have already agreed that “I'm soo happy” has become my most used phrase over here. Luckily I took a disposable underwater camera, so I hope when I get back I'll be able to develop some pictures and share with you.

if you look close you can see a TURTLE!


With Claire. Happy

After the turtle sanctuary bit we sailed over to Petit Tobac, another little uninhabited island, also known as the Rum island. It is where Jack Sparrow gets stranded and asks one of the life's most fundamental questions.. “But, why is the Rum gone?” We all tried to enact a few of the infamous scenes, some better than others. One was certain – our rum stacks on the boat were full and we were safe.

We later sailed to Mayreau to moor for the night. Incredible little island, only accessible by a boat is a home to only around 300 people that live there! All families live from farming and fishing and from occasional tourism that comes their way. There is one primary school there, so if a child wishes to attend secondary education they have to travel on a boat to neighbouring islands or move to the mainland St Vincent. Seeing as the island lived off tourism we all paid a visit to the bar for a drink to then return to our boat for a night off being pirates in the Caribbean. The boys being boys floundered our supplies of rum, but us girls managed to get the supplies back (with one little incident where a bottle got taken in by the sea) and we continued out night of general happiness, jumping from the yachts to the sea and then to bed.





Diving off the yacht
Tara, Katie, Me, Claire. Girly boat


In the morning the weather changed completely and it was quite a stormy way back home. We stopped at one place to snorkel at the reef – although not the most colourful reef you could imagine, it was still beautiful. Amazing ecosystem where the little fish help out the big fish swimming next to the beautiful corals. Once again – I hope I got it on my underwater camera!

And with the worlds biggest smiles, sailing around stormy Caribbean we arrived back safely on the land. B-ayyyye B-ayyyee Captain!

Doctoring in the Caribbean

on the rum island.

With Katie on a boat. I'm so happy!

Beautiful beach in Mayreau
 
Tobago Cays – Morskie Opowieści

W zeszły weekend w końcu zdecydowaliśmy się wybrać w najbardziej polecaną wycieczkę przez wszystkich w St Vincent. Wycieczka ta to morska żegluga po Morzu Karaibskim, czy jak kto woli zabawa w piratów I opalanie się na pokładzie łódek..

Tak więc, nasza 16 wynajęła 2 wielki katamarany każdy z kapitanem statku na czeletów, aby pożeglować do południowych Grenadyn – Tobago cays. Podzieliliśmy się dosyć sprawiedliwie na szaloną łodkę piratów (chłopcy) I spokojną, wolącą opalać się łódkę numer 2 (dziewczyny). Po krótkim pouczeniu od naszego kapitana (Kapitan Ken) wiedzieliśmy dokładnie co nam wolno, a czego nam na łódce nie wolno. Katamaran był piękny – z jadalnią I kuchnią, w której była lodówka, zamrażarka I nawet kuchenka gazowo-elektryczna :) Szkoda tylko, że nie wiedzieliśmy o tym wcześniej, bo nie mieliśmy ani jednej torebki herbaty.. aleee, mielśmy przy sobie dość jedzenia, aby wykarmić rodzinę przez miesiąc. Jak to mówią – na morzu lepiej nie umierać z głodu!

Po drodze wylegując się na pokładzie widzieliśmy mnóstwo latających ryb. W locie ich prędkość dochodzi nawet do 90km/h I mogą szybować około 10sekund. Super!
Po 5 godzinach żeglugi (czy też spania dzięki tabletkom na chorobę morską..) dotarliśmy do celu – Tobago Cays. Jest to archipelag składający się z 5 niezamieszkanych wysp otoczony rafa koralową w kształcie podkowy I jest domem dla żółwi, w miejscu nazwanym “zółwim sanktuarium”. Tworzy on część chronionego parku wodnego I jest uważany za jedno z lepszych miejsc do nurkowania na karaibach, a nawet na świecie.

Tak więc po chwili uporania się z moją maską I rurką do nurkowania – chlup I byłam już w wodzie.
Ale jakże cudowny był ten podwodny świat. Widząc metrowe majestatyczne żółwie pływające tuż obok mnie, jak I płaszczki patrzące się na mnie spod byka z dna morza – to było niesamowite.. Po prostu jedno z lepszych przeżyć mojego życia. Natykając się na żółwia, podążałam za nim minutami, żeby po chwili zorientować się, że zupełnie odstaję od mojej grupy znajomych – ale byłam taka szczęśliwa. Myślę, że tego się nie da już inaczej opisać, ale moi znajomi zgodnie uznali, że zdanie “jestem taka szczęśliwa” powinno zostać moim oficjalnym motto tu w St Vincent.
Na szczęście udało mi się mieć przy sobie podwodny aparat fotografuczny – tak więc mam nadzieję, że po powrocie uda mi sie wywołać te zdjęcia z podwodnego świata I wam pokazać

Po opuszczeniu żółwiego sanktuarium nasi kapitanowie pożeglowali w stronę Petit Tobac. To kolejna bezludna wyspa w tm archipelagu, również znana pod nazwą “Wyspa Rumu”. A to dlatego, że to właśnie tam Kapitan Jack Sparrow ląduje I w filmie zadaje podstawowe egzystencjonalne pytanie.. “Ale.. dlaczego skończył się rum?”. Wszyscy staraliśmy się odtworzyć te sceny z filmu, niektórzy lepiej, niektórzy gorzej. Jedno było pewne – nasze zasoby rumu były wtedy pełne I wszystko było pod kontrolą.

Później pożeglowaliśmy do Mayreau, aby tam zakotwiczyć na noc. Ta niesamowita mała wyspa, jest jedynie dostępna drogą morską I zamieszkuje ją tylko około 300 ludzi! Wszystkie rodziny utrzymują się dzięki rolnictwu I rybołóstwu oraz dzięki okazjonalnej turystyce. Na wyspie jest jedynie szkoła podstawowa, więc jeśli dzieci chcą kontynuować edukację muszą albo codziennie dopływać do pobliskich innych wysp, lub muszą przeprowadzić się do oddalonego o 6 godzin drogą morską St Vincent.
Jako, że wyspa ta utrzymuje się również z turystyki postanowlismy odwiedzić mały bar przy plaży I zasilić ich fundusze. Jaka spotkała mnie radość kiedy widziałam tam zawieszoną polską flagę – właściciel powiedział mi, że zostawił ją tam żeglarz 3 lata temu. Powróciliśmy potem na naszą łódkę, tylko po to, żeby zobaczyć, że chłopcy będąc prawdziwymi piratami obłupili naszą łódkę z całego zasobu rumu! Ale oczywiście dziewczyny gorszymi piratami nie były I łupy odzyskały (no może z wyjątkiem jednej butelki, która teraz spoczywa na dnie morza..). Kontynuowaliśmy naszą noc już razem w duchu radości, zgodyi skacząc z jachtów do morza.

Polish flag in the bar in Mayreau


Rankiem pogoda zupełnie się zmieniła I mieliśmy 'przyjemność' żeglować przez straszny sztorm. Zatrzymaliśmy się jeszcze po drodze przy rafie koralowej. I może nie była to najbardziej kolorowa rafa I tak była przepiękna! Podziwiałam ten podwodny ekosystem gdzie małe ryby żyją w symbiozie z tymi większymi, przepływając pomiędzy ładnymi koralami. Mam wielką nadzieję że to też udało mi się uchwycić na moim podwodnym aparacie!

I tak, z uśmiechami od ucha do ucha, przepływając przez wzburzone Morze Karaibskie w końcu dotarliśmy na suchy ląd. I ja tam byłam, I rum z nimi piłam..


Bar in Mayreau

Local family in Mayreau playing cricket

the garden of a local family in Mayreau