Sunday 12 August 2012

Life is a beach.. and gun shots / Życie to plaża.. I strzały z broni palnej

How many newcastle students (+1 glasgow) can you fit in Barbados?
Accra Beach, Barbados

 *last entry. in both polish and english*
 *ostatni wpis. po polsku i angielsku. po polsku na dole strony*

Life is a beach.. and gun shots.
 

I'm writing this post rather reluctantly because of two reasons. I'm back in England now, which means I should probably start doing a bit more with my life than just chilling and writing blog entries, but also.. once I'm done with this post – that's it. My blogging, my journey, my elective will be officially over.

Barbados has been once again a completely different island experience for me! Very touristy, with lots of immaculate white sand beaches and the bluest of blue waters (imagine a typical Carribbean postcard). Luckily this time I didn't have to do make any plans as to what to do on the island, as there was a group of medics from Newcastle already there – and they planned it for us!

Due to planes in the Caribbean acting a little more like taxis (a little less like planes, and stopping at every single island..) my flight to Barbados got delayed by a few hours. Eventually we arrived to our area of the island – Christchurch where we managed to have a few cheeky mango margaritas before heading to bed.

Next day we got taken to much promised beach with jetties, water trampolines and other beach sport areas. It shouldn't be a surprise when I say my inner child was well and truly happy! Jumps, climbs, beach volleyball (ie all things that maximise fun and minimise my hair getting wet) make me a one happy person. It was lovely to have a re-union with some friends that I last saw in St Vincent or Newcastle. Truly tired – that was day one in Barbados.

Day two wasn't all fun and games to start off with. Stupid tropical storm /hurricane called Ernesto decided to blow into Barbados causing heavy rainfalls and winds, so we had to stay at home during the day. Luckily the wind and rain stopped in the late afternoon so we could leave the house (yayy!) and head to the infamous fish fry – Oistins. It's made of lots of stalls where people say all kinds of fish or seafood with provisions (potatoes, macaroni cheese etc). I must say at 25 Bajan (of Barbados) dollars, my fried Merlin was the best in terms of value and taste.

At night we transformed into Pirates and took part in one of the biggest events of the Carnival – what's called a J'ouvert or a 'foreday morning jam'. Still doesn't make sense? Well it basically is big parade from night to the morning hours, where each band follows a truck that plays music, people get covered in mud/paint/melted chocolate and are given alcohol and breakfast with the price of the ticket. Very out of ordinary for me – but soo much fun. Must say, it felt really weird people 'waving us off' at 1am to then loads of people greeting us in at 7am in the morning in the streets when the sun is already up. I felt like I accomplished something comparable to a great north run.. and so what if I didn't.

Our group 'soca bucaneers' at J'ouvert
Next few days were spent either absorbing the Bajan sun or sleeping and chilling. As it was a weekend I went to catholic church where to my surprise I met a polish priest and a polish nun! They were with the missions, as there is a deficit of priests in the Carribean. That was the first mass I went to that also had an overhead projector for random films and youtube videos during and after the mass. God bless father Andy and sister Bogumila who also invited me for a coffee after mass!

Accra beach hotel. chilling (and watching 100m men final)
And.. drawing to the close.. Monday was the day of.. Great Kadooment which is the ending of the carnival season with a very colourful parade similar to J'ouvert but without the mud, and during the day. To be part of the band and have costumes for the event cost around 400US dollars, so we decided to just sit on the streets and observe the parade. And well, there was lots to see – especially if you're a boy. Sitting down and just observing wasn't enough though so we started following the bands, all sharing laugh and giggles (and a few beers), wining away to the music.. when we heard to gun shots being fired, smelt the gun powder and suddenly it all felt like it was slow motion.. people were running away to their trucks and off the streets, and so did we. It's a shame it happened, and it's a shame we didn't see the parade till the end – but as they say better be safe and sorry. We might have been at the wrong place in the wrong time but we took a joint decision to go home.

   
watching the parade from the rooftop
and there were things to watch..
And in was the time for final goodbyes, my first ever lonely long-haul flight home, a long journey to Newcastle (albeit very funny and full of lovely people: big up to the Lincoln boys who shared their 'Wednesday Champagne' tradition with me on a train).

a lonely sunrise

Should I try and sum up my two months in the Caribbean? Impossible.. All I know is I have less money, more memories, more appreciation of UK healthcare system, more rum, more pictures. I am even more eager to travel! I'm thinking Asia next.. but I have developed this long-hate relationship with the Caribbean.. and I know I'm coming back..

Thanks for reading, see you in person!!


London on my return!

Życie to plaża.. I strzały z broni palnej

Ten wpis piszę niechętnie przynajmniej z dwóch powodów. Już jestem w Anglii, co oznacza, że powinnam zacząć coś robić ze swoim życiem, coś więcej niż tylko odpoczywać I wpisywać notatki na blogu, ale również oznacza to, że w chwili kiedy skończę pisać ten wpis – już będzie po wszystkim. Po moim blogowaniu, po moich podróżach, moja praktyki zagraniczne oficjalnie już będą zakończone.

Barbados okazał się zupełnie inną wyspą od St Vincent I od Trynidadu a co za tym się wiąże był dla mnie nowy doświadczeniem. Był nastawiony na turystykę, z nieskalanymi białymi piaskami I najbardziej niebieskim z morzów (wyobraźcie sobie typową Karaibską pocztówkę). Na szczęście na Barbadosie planów co to zwiedzania robić nie musiałam, jako, że grupa moich znjaomych z Newcastle już tam była – wszystko dla nas zaplanowali!

Samoloty na karaibach zachowują się bardziej jak taksówki, a mniej jak samoloty – zatrzymują się na każdej małej wyspie zanim dotrą do celu. Z tego powodu mój lot na Barbados opóźnił się o kilka godzin, ale dotarliśmy tam późnym wieczorem, gdzie był zdążyłam jedynie wypić parę koktajlów alkoholowych przed snem I już był czas na sen.

Następnego dnia zaostaliśmy zabrani na wcześniej obiecaną 'sportową' plażę, z podestami do skaknia, wodnymi trampolinami, kortami do grania w piłkę siatkową itp. Nie będzie to chyba zaskoczeniem, kiedy powiem, że obudziło się we mnie dziecko I byłam szczęśliwa. Skakanie, wspinanie się, siatkówka plażowa (czyli wszystko z największą ilością zabawy przy najmniejszej ilości zmoczonych przeze mnie włosów) to to co tygryski (czytaj winia) lubią najbardziej.
Świetnie było znów spotkać się ze znajomymi, których ostatnio widziałam albo w St Vincent, albo w Newcastle. Na pozytywnym zmęczeniu - tak minął w Barbados dzień pierwszy.

Dzień drugi zaczął się mizernie. Głupi huragan tropikalny o imieniu Ernesto zdecydował się wiać właśnie w stronę Barbados powodując ciężkie opady deszczu I wichury, więc musieliśmy zostać w domu w ciągu dnia. Na szczęście wiatr I deszcz ustał późnym popołudniem więc mogliśmy opuścić mieszkanie (hip hip hurra). Udaliśmy się na słynny market rybny w Oistins, gdzie smażą rybki z dodtakiem ziemniaczków, makaranu I innych przed oczami ludzi. Za 25 barbadoskich dollarów mój smażony marlin (ryba żaglicowata) był niepokonany w kwestii I smaku I pieniędzy!

W nocy przeobraziliśmy się w piratów podczas jednego z większych wydarzeń tamtejeszego karbawału – J'overt również znany jako 'foreday morning jam'. Czy dalej to nic dla was nie znaczy? W skrócie jest to wielka parada nocna aż do godzin porannych, gdzie podąża się za ciężarówką z muzyką, ludzie zazwyczaj zostają pokryci błotem/farbą/roztopioną czekoladą a w cenie biletu dostaje się też alkohol I porannne śniadanie na skończenie imprezy. Coś zupełnie nieznanego mi wcześniej, ale jest coś w tym szaleństwie jest!! Muszę przyznać, że dziwnie się czułam, kiedy ludzie przychodzili w nocy o 1 I rano o 7 aby nas zobaczyć I bić nam brawo. Czułam się co najmniej jakbym przebiegła półmaraton, a nie przeszła 3.5km w nocy na wielkiej ulicznej imprezie..

Następne parę dni spędziliśmy na rozkoszowaniu się barbadoskim słońcem, albo na spaniu czy też słodkim 'nic-nierobieniu'. Z racji niedzili wybrałam się do kościoła, gdzie ku mojemu zdziwieniu spotkałam polskiego wikarego I polską siostrę zakonną (urszulankę). Byli tam na misjach, z powodu niedoboru duchowieństwa na karaibach. To również była pierwsza msza, na której byłam, podczas której ksiądz używał rzutnika do pokazywania filmików z youtuba I innych! Szczęść Boże za gościnę I kawę do księdza Andrzeja (Andy'ego) I siostry Bogumiły!

Church with a polish priest and youtube videos
I zmierzając ku końcowi.. poniedziałek to dzień wielkiej kulminacji karnawału – tzw Great Kadooment. Polega on na podobnej paradzie ludzi jak podczas piątkowego J'overt, tyle że bez błota I w multikolorowych karnawałowych przebraniach. Koszt udziału w takiej paradzie łącznie z kostuimem to niestety około 400dollarów amerykańskich.. więc my oglądaliśmy ten pochód z chodników ulic – a było co oglądać (szczególnie dla chłopców). Po jakimś czasie obserwowanie ludzi nam się znudziło I postanowiliśmy dołączyć się do tyłów tańczących zespołów. Podążaliśmy w rytm karaibskiej muzyki, popijaliśmy piwo, śmialiśmy się I cieszyliśmy się dniem.. kiedy to usłyszeliśmy wystrzał z broni palnej, poczuliśmy unoszący się w powietrzy zapach nabojów I nagle wszystko jakby działo się na na zwolnionych obrotach. Ludzie uciekali z miejsca wystrzału do swoich ciężarówek I zdala od ulicy, tak więc I my zaczęliśmy biec. Szkoda, że ktoś tak popsuł imprezę I szkoda, że nie zobaczyliśmy wielkiej kuliminacji parady – ale lepiej dmuchać na zimne. Możliwe, że byliśmy w złym miejscu o złej porze, ale na szczęście nikomu nic się nie stało I lepiej było po prostu wrócić bezpiecznie do domu.

carnival!!
 
I tak przyszedł czas na ostatnie pożegnania, mój pierwszy w życiu tak długi I samotny lot do domu, długą podróż pociągową z Londynu do Newcastle (podróż co prawda długa, ale bardzo zabawna I pełna fajnych ludzi po drodze. Pozdrawiam chłopców z Lincoln, którzy podzielili się ze mną ich tradycją “szampańskiej środy' w pociągu)

Czy powinnam teraz podusmować moje dwa miesiące na karaibach? Myślę, że jest to niemożliwe.. Mogę jedynie napisać, że mam teraz zdecydowanie mniej pieniędzy, ale więcej wspomnień, bardziej szanuję angielską służbę zdrowia, wypiłam dużo rumu I mam mnóstwo zdjęć! Nie mogę się doczekać, by więcej podróżować! Myślę teraz o Azji.. ale wiem, że pomiędzy mną a karaibami jest taka nietypowa więź ubóstwiania I nienawiści.. na zasadzie 'kto się czubi ten się lubi'.. I już wiem, że kiedyś tam wrócę.


I will miss cheeze stiks and coconuts M&Ms!

Tymczasem, dziękuję za czytanie I do zobaczenia twarzą w twarz!! :)

Byeee (from the bottom of the carnival truck!) paaaaa!

Friday 3 August 2012

Incredible last days in Trinidad / Niesamowite ostatnie dni w Tryniadzie

Liam, James, me, Jonny, Arthur

Afternoon tea with a view
 *entry in both polish and english. polish at the bottom*
 *wpis po polsku in angielsku. wersja po polsku na dole strony*


Bye Trinidad

Friday afternoon saw me venturing to Paediatric A&E for the last time, and oh it was emotional! One of the last patients I saw, was McKenzie, an 8 year old girl, who needed a referral to the surgery team for her hernia. I took the time to take history, examination, write the appropriate forms and was really surprised to hear that she wanted to become a paediatrician when she is older. McKenzie's mum took a picture of us two ' to remind her in the future of the kind of doctor she wants to become'. Aww, Unfortunately my picture was on my mobile, so no upload here.
By the end of the day I got treated to free lunch bought by the team of doctors and got lots of pictures taken with the nurses and doctors in the department. Great place!

With great nurses


With the part of the team of doctors

 
After all the goodbyes, we had the weekend to explore the rest of Trinidad. We were very lucky to have Kristian – a local Trini friend on board – who was keen to take us to places in his car! We also got 2 new additions from England- Helen, one of the boys girlfriend, and Celia, a lovely Peninsula medic.



On our way to the end of the road
So Saturday saw us venturing to where the road ended (literally), trekking through jungle, rivers, and lakes to reach some stunning waterfalls called 3 pools! All we could take on the trek was ourselves so you just have to believe me when I say it was gorgeous! Completely unknown to tourists
I was truly In my element. Climbing logs, jumping of a 6 metre rock into the waterfall pool, sliding down natural water slides – one of my favourite days so far!!
on our way back Kristian decided to take us to the top of the hill so we could catch the sunset over the island. I got to sit in the back of his friend pick up truck (a dream come true...) and enjoy the views on the way. They say a picture says thousand words.. but in that case I don't think it quite does the views justice!

Charlie's Angels
Boyband..
Sunday was a great liming (chilling) day with our last ever beach trip to tan, jump over waves and the last shark and bake.


Zoya, Celia, me. Last day on the beach

The 3 weeks in Trinidad have gone wayy to fast, but I have learnt an ample amount of things:
  • That Trinidad might be a Caribbean island but actually should be (an was once) part of South America
  • That no one parties as much and wines as good as the trinis
  • That no matter how many people we have in the car I can fit on top of people / in the boot.


I can  fit and even mulitask in the boot!
Bye Trinidad, and hello Barbados! Ready for the carnival that starts tomorrow!! (Hoping I'll catch a glimpse of Rihanna!)


Sunset over Trinidad

Do zaś Trynidad!


W piątek rano stawiłam się na pogotowiu dziecięcym po raz ostatnim I było co najmniej.. emocjonalnie! Jedna z ostatnich moich pacjentek, 8-letnia McKenzie przyszła z mamą w sprawie przepukliny. Po wywiadzie, zbadaniu jej I skierowaniu do chirurga dziecięcego byłam zaskoczona, kiedy mała powiedziała, że pragnie zostać w przyszłości lekarzem pediatrą. Byłam jeszcze bardziej zaskoczona, kiedy jej mama poprosiła mnie o zdjęcie z małą McKenzie, aby za każdym razem kiedy się na nie popatrzy przypominało jej o mnie, o mojej osobowości lekarskiej, którą kiedyś chciała by mieć. Zrobiło mi się bardzo miło :) niestety zdjęcie było wykonane naszymi telefonami komórkowymi, więc musicie mi uwierzyć na słowo, że tak było!
Pod koniec dnia lekarze z pogotowia kupili mi obiad na pożegnanie (zrobiło mi się jeszcze milej) I mieliśmy też małą sesję zdjęciową z pielęgniarkami I lekarzami. Co za miejsce!


Po tym emocjonalnym pozegnaniu pozostał mi jeszcze weekend, aby zobaczyć to co nieodkryte przeze mnie w Trynidadzie. Ku naszemu szczęściu, nasz znajomy z Trynidadu – Kristian – chętnie zaoferował się, aby zabrać nas do pary miejsc. Oprócz Kristiana dołączyły do nas dwie osoby – Helen, dziewczyna jednego z chłopców z Anglii I Celia – studentka medycyny z Anglii.


Thanking Kristian for all the help

Tak więc w sobotę wybraliśmy się w wycieczkę do końca.. drogi - dosłownie. Po skończeniu się asfaltu przywitała nas dżungla – najgęstsza jaką widziałam do tej pory. Przedzieraliśmy się przez tę tropikalną roślinność, przez rzeki I strumienie, małe jeziorka aby dotrzeć do przepięknych wodospadów, które nazywały się “3 pools”. I kiedy mówię o przepływaniu strumieni – mam dokładnie to na myśli.. jedyne co mogliśmy zabrać to nas samych, więc nie mam stamtąd żadnych zdjęć – musicie znów uwierzyć mi na słowo! Wodospady znane jedynie lokalnej ludności okazały się cudne. Czułam się tam jak ryba w wodzie. W końcu miałam cały dzień na wspinanie się – po drzewach, kamieniach. Skakałam z głazu 6 metrów ponad powierzchnią tafli wody (tato – nic mi nie jest) a w drodze do domu zjeżdzałam z naturalnie wyrzeźbionych w skałach zjeżdzalni, prosto do rzeki. Jednogłośnie, jeden z moich ulubionych dni w te wakacje!

Po drodze do domu Kristian postanowił zabrać nas na szczyt góry, która króluje nad stolicą Trynidadu, aby zobaczyć zachód słońca nad wsypą. Jako, że góra była stroma I auto Kristiana nie mogło wytrzymać zbyt wielkiego obciążenia, zostałam wpakowana na dekę auta (pick-up) jego kolegi. Spełniło się moje marzenie, zawsze chciałam jechać z tyłu pick-upu I podziwiać widoki.

Mówi się, że zdjęcie oddaje tysiąc słów, ale tutaj niekoniecznie się zgodzę. Te widoki trzeba po prostu zobaczyć na własne oczy!



Niedziela to był dla nas dzień zasłużonego odpoczynku. Wybraliśmy się po raz ostatni na plażę, co by się opalić, poskakać przez morskie fale I zjeść ostatniego już rekina na plaży.



I tak, 3 tygodnie w Trynidadzie dobiegły końca, a (poza szpitalem) nauczyłam się naprawdę sporo:

  • Trynidad może I jest uznawany za wyspę Karaibską, ale tak naprawdę powinien być (a kiedyś nawet był) częścią Ameryki Południowej
  • Nikt nie imprezuje I nie tańczy tak dobrze, jak lokalna ludność
  • Nie ważne ile osób jest już w samochodzie – Winia zawsze się zmieści na kolanach albo w bagażniku




Tak więc 'papa' Trynidadzie I.. witaj Barbados! Karnawał zaczyna się jutro – nie mogę się doczekać. Oh I mam nadzieję, że uda mi się zobaczyć przebywającą teraz na wyspie Rihannę!



Byee Trinidad!


Newcastle Trinidad crew 2k12